Pisanie jest dla niego formą rozmowy z tą różnicą, że pisząc, rozmowę utrwala. Pochodzący z Raciborza, a aktualnie mieszkający w Niemczech Tomasz Szlijan niedawno wydał swoją trzecią książkę. Jej akcja toczy się w Wodzisławiu Śląskim, w miejscu, w którym również przez pewien czas mieszkał. Swoimi działaniami przekonuje, że warto sięgać wyżej. Udowadnia jednak, że zawsze należy mieć na siebie plan awaryjny.
Czas dzieciństwa
Urodził się w 1978 roku w Raciborzu. Dzieciństwo wspomina, jako okres biegania pomiędzy blokami w towarzystwie wielu kolegów i koleżanek. Z tamtych czasów szczególnie pamięta przepyszne lody z budki stojącej przy „Dywycie”. Swoją edukację rozpoczął od przedszkola mieszczącego się przy ulicy Kowalskiej. Najbardziej podobał mu się fakt, że naprzeciwko placówki znajdowała się (i znajduje się nadal) siedziba straży pożarnej. Często organizowano tam wyjścia i jak prawie każdy mały chłopiec, chcący w przyszłości zostać strażakiem, mógł cieszyć się m.in. z noszenia hełmu, bądź włączania syreny w wozie strażackim.
Po ukończeniu edukacji przedszkolnej przyszedł czas na szkołę podstawową. Najpierw uczęszczał do dziś już nieistniejącej „Jedenastki”. Naukę w Raciborzu pobierał jednak do trzeciej klasy, bo z początkiem czwartej nastąpiła poważna zmiana. Przeprowadzka. Jak dla dzieciaka, raczej niemiła sprawa. Opuszczenie znajomych kątów, ulubionych koleżanek i kolegów było dla niego sporym wyzwaniem. Jego nowym domem stała się wodzisławska dzielnica Kokoszyce. Początki w nowym otoczeniu określa jako trudne. Edukację kontynuował w „Piętnastce”. – W porównaniu z raciborską „Jedenastką”, to była kropla w morzu. Uczniów w klasie było zaledwie osiemnastu. Szybko jednak doszło do aklimatyzacji i wkrótce czułem się jak u siebie. Teraz ganiałem po polach i lasach, tropiłem dziką zwierzynę. Mój czytelniczy gust przerzucił się na książki przygodowe. Pochłaniałem wszystkie, które opowiadały o przygodach Indian bądź kowbojów. Oczywiście później wypróbowywałem wszystkie metody śledzenia i tropienia w okolicznych lasach – mówi z uśmiechem.
Sięgać wyżej
Po ukończeniu podstawówki, dotrzymując towarzystwa szkolnym kompanom, ruszył na podbicie warsztatu stolarskiego. Rozpoczął wówczas edukację w wodzisławskim Zespole Szkół Zawodowych. Jego rodzice jednak ponownie podjęli decyzję o przeprowadzce, powrócili do Raciborza. Edukację podjął więc w „Budowlance”, tam trafił pod skrzydła polonistki Zofii Janiec. To ona mu wpajała, że w życiu trzeba próbować sięgać wyżej. Swoimi działaniami przekonywała go również, że stolarka, to dla niego za mało. Ta nauka wydaje się więc momentem decydującym o jego całym przyszłym życiu. – W szkole zostałem dłużej, niż początkowo planowałem. Ukończyłem technikum, zdałem maturę (a każdy w Raciborzu wie, że zdać maturę w „Budowlance” graniczyło z cudem). W międzyczasie zacząłem pisać. Swoją pierwszą, samodzielnie wydrukowaną książkę zaniosłem pani mgr Zofii Janiec. Takiej krytyki, jaką otrzymałem, chyba nikt nie doświadczył. Płakała ze śmiechu, oddając egzemplarz. Dodała, że jeżeli potrafię wzbudzić takie emocje u czytelnika, to nigdy nie mam przestawać. Wziąłem sobie jej poradę do serca – opowiada z sentymentem.
Emigracja ratunkiem
Życie toczyło się swoim rytmem. Nasz rozmówca chciał ruszyć na studia, ale nie było go na to stać. Pracował w rodzinnym biznesie, zbyt dużo i zbyt ciężko, żeby myśleć o dalszej edukacji. Koniec końców los zdecydował, że został bez pracy i środków do życia, a jedynym ratunkiem była emigracja do Niemiec. Skorzystał z pomocy przyjaciół i tak w 2003 roku opuścił Racibórz. Tam podjął pracę w stolarstwie. – Codziennie tworzę cuda, tnąc deski do oporu – mówi o swoim zawodzie.
Po pierwsze rodzina
Oprócz codziennej pracy jako stolarz, postanowił rozwijać swój talent do pisania. Pierwsze dwie książki wydał dziesięć lat później po przeprowadzce do Niemiec. Napisał „Dlaczego” oraz „Rollercoaster”. Mogło więc się wydawać, że jego pasja w szybkim tempie może przerodzić się w sposób na życie. Zawiesił ją jednak na kilka lat, by sześć lat później wydać trzecią pozycję, czyli tę najnowszą – „Krzyk w stronę świata”. Mówi, że pisanie chciał kontynuować, jednak zamroził swoje hobby, bo ważniejsze było dla niego poczucie bezpieczeństwa; zrobił to z myślą o swojej rodzinie. Jak mówi, ma cudowną żonę Justynę oraz dwie córki: Martę i Monikę. Dochodzą do tego jeszcze dwie kotki: Molly i Lisbeth.
Wszystko dzięki żonie i dla teściowej
Wszystkie wydane przez niego książki są związane z regionem. „Dlaczego” bazuje na blokowiskach mieszczących się przy ulicach: Pomnikowej i Polnej w Raciborzu. Przyznaje, jednak, że w pozycji dużo pozmieniał i nie pisał dokładnie, o jaki region mu chodzi, chcąc powiązanie miejsca pozostawić czytelnikowi. Podobnie było z kolejną książką – „Rollercoaster”. Jej akcja opiera się na wspomnieniach ze wspólnej imprezy z przyjaciółmi, która odbyła się w Nieboczowach. Zupełnie odwrotnie jest jednak z najnowszym wydaniem. W książce „Krzyk w stronę świata” napisał wprost, że akcja dzieje się w Wodzisławiu Śląskim. Pomysł na umieszczenie akcji w mieście, które dawniej było jego domem, zawdzięcza swojej żonie. Bo to właśnie w Wodzisławiu Śląskim poznał swoją miłość. W ten sposób postanowił odwdzięczyć się temu miastu.
„Krzyk w stronę świata” to książka, opowiadająca o tym, że krótko przed wyborami samorządowymi Wodzisławiem Śląskim wstrząsają wydarzenia w jednej ze szkół. W wyniku zamachu ginie kilkunastu nauczycieli i uczniów, a syn prezydenta ledwo uchodzi z życiem. Rozpoczyna się śledztwo, w wyniku którego policja podaje do wiadomości publicznej nazwisko domniemanego sprawcy. Niektórzy z mieszkańców są jednak przekonani, że to błędny trop i postanawiają sami schwytać sprawcę. Mają im w tym pomóc tajemnicze, anonimowe listy. Sieć kłamstw, nieustanne pragnienie zemsty i mroczne sekrety, które domagają się ujawnienia.
– Narobiłem tam trochę bałaganu, ale myślę, że mi wybaczą. Jest jeszcze ważny powód umiejscowienia akcji w Wodzisławiu Śląskim. Książka została zadedykowana pamięci Wandy. To moja teściowa, która przegrała walkę z rakiem. Zawsze dopingowała moje wypociny i bardzo czekała na „Krzyk w stronę świata”. Z pewnością bardzo by się ucieszyła, czytając historię, której akcja działa się w jej rejonie zamieszkania – zauważa T. Szlijan.
Książka ma w sobie mieszankę thrilleru, sensacji i kryminału, jest też tam krzta romansu i komedii oraz wątku paranormalnego. Ukazała się w styczniu pod szyldem gdyńskiej oficyny wydawniczej Novae Res. Można ją kupić online.
Wehikuł czasu
Pisanie poza granicami kraju, o miejscu, z którym był związany, definiuje jako wehikuł czasu. – Przypomina się melodia piosenki Formacji Nieżywych Schabuff lecącej w radio, gdy o poranku zrywałem się do szkoły. W pamięci powracają twarze sąsiadów, zaułki i zakamarki, kluby, obiekty. Gdy jest się na miejscu, nie myśli się o tym. Gdy pisze się o tych miejscach, będąc daleko, dostrzega się ich piękno i znaczenie. Po prostu się tęskni – podkreśla pisarz.
Z miłością do tańca
Oprócz pisania uwielbia taniec. Pierwsze kroki stawiał w Raciborskim Centrum Kultury, uczęszczał na kurs prowadzony przez Małgorzatę Dziedzic. – Poznałem tam wielu sympatycznych i ciekawych ludzi, a taniec sam w sobie pozwalał mi się odprężyć i zapomnieć o problemach. Zresztą do dzisiaj to praktykuję, trenując pod okiem mistrzyni świata w tańcach latynoamerykańskich. I chociaż po treningach bądź turniejach jestem kompletnie wykończony, to czuję się świetnie. Dopóki zdrowie pozwoli, nie planuję z tego rezygnować – zauważa.
Kolejne plany
Mówi, że pisarzom Remigiuszowi Mrozowi oraz Adrianowi Bednarkowi zazdrości biurek z pełnymi szufladami napisanych powieści. Sam ma wiele pomysłów. – Niektóre zapewne zdążę zrealizować. Inne być może nie – zaznacza. Na pytanie, czy zamierza przeprowadzić się w rodzinne strony, odpowiada: – Przeszedłem już kilka przeprowadzek i były to akcje bardzo spontaniczne. Wynikały bardziej z potrzeby, niż z chęci. Nie lubię się przeprowadzać, więc nic takiego nie planuję. Gdyby jednak pojawiła się jakaś sytuacja bądź okazja, kto wie, może bym się zdecydował.
Dawid Machecki, fot. KvB- Photos (kvb-photos.com)